Kontynuując temat polsko-rumuńskich słupków granicznych (Jak wytyczano karpacka granicę, Płaj 33 str.90; Wyznaczenie granicy polsko-rumuńskiej, Płaj 35, str.171) publikujemy, jeszcze jeden tekst. Powstał on jako reakcja na apel wystosowany na łamach Płaju odnośnie informowania o stanie zachowania śladów po przedwojennej granicy polsko-rumuńskiej w Karpatach i jest swoistą inwentaryzacją zachowanych w terenie słupków. Wszystkie siedem odnalezionych słupków (9 jeżeli dodamy ten eksponowany w muzeum w Baia Mare i ten z Muzeum Niepodległości w Warszawie), to niestety słupki pośrednie (mniejsze). Z dużych słupków, zwieńczonych tarczami z godłami Polski i Rumuni nie zachował się żaden (w każdym razie jak dotąd nie udało się takiego znaleźć). Przed przystąpieniem do lektury artykułu dobrze jest zaopatrzyć się w mapę „Góry Czywczyńskie” w skali 1:75000, która była swego czasu załączona do Płaju 29.
A.W.
Pierwszy napotkany słupek zlokalizowany został pomiędzy Kiernicznym 15871 m a Furatykiem 1526 m na bezimiennym wzniesieniu na północ od Furatyka. Widoczny z drogi towarzyszącej dawnej systemie, wykopany wraz z betonowa stopą. Znajduje się obok współczesnych słupów granicznych, przy czym stoi zdecydowanie po stronie Ukraińskiej. Nie posiada tabliczki z numerem. Nie można w pełni potwierdzić czy pierwotnie stał dokładnie w tym punkcie. Najprawdopodobniej został wykopany i zastąpiony przez obecny mały słupek znajdujący się pomiędzy dużymi słupami. Posiada częściowo uszkodzone krawędzie przez odłamanie fragmentów, zwłaszcza na rogach od strony tabliczki numerycznej, na dolnej części stopy i na części napisów ślady czarnej farby – ogólny stan dobry. Został przez nas wypionowany i zabezpieczony odłamkami skalnymi przed przewróceniem.
Słupek drugi. W tym samym rejonie, co poprzedni, ok. 50 m na północ po drugiej stronie wzniesienia. Również wykopany wraz z betonową stopą. Wyraźne po stronie rumuńskiej poniżej współczesnego małego słupka granicznego. Dzięki zachowaniu tabliczki z numerem odcinka granicy 16/5 można jednoznacznie określić jego pierwotne położenie. Wg. Mapy WIG na Furatyku był słupek nr 17. Tabliczka z numerem pęknięta z odłamanym małym fragmentem w lewym dolnym rogu. Na dużych fragmentach zachowane ślady farby. Dół stopy, krawędzie i napisy w kolorze czarnym, pozostałe części w kolorze najprawdopodobniej białym. Ogólny stan bardzo dobry.
Zakładając, że słupki stały po kolei to pierwszy powinien mieć nr 16/6.
Słupek trzeci. Zlokalizowany na Borszutynie 1573 m w obniżeniu pomiędzy wierzchołkiem, od którego odchodzi boczne ramie stanowiące Połoninę Stara Staja, a głównym wierzchołkiem Borszutyna. Wygląda na nienaruszony w posadzie i tylko lekko pochylony. Nie ma w pobliżu niego nowych słupów. Częściowo uszkodzony. Wyłamana tabliczka numeryczna po której pozostały śruby i niewielki fragment z lewej strony. Poza tym ułamane dwa górne rogi od strony tejże tabliczki oraz dwa prawe rogi od strony daty 1927. Brak śladów farby. Ogólny stan dobry. Najprawdopodobniej należał do końcowego odcinaka 22.
Słupek czwarty. Na północnym stoku Wielkiej Budyjowskiej 1678 m., tuż nad najbardziej stromym odcinkiem tego stoku. Nienaruszony i nie uszkodzony. Zachowana tabliczka z numerem 25/3, lekko pęknięta w lewym dolnym rogu. Stan zachowania bardzo dobry.
Słupek piąty. Położenie podobnie jak poprzedni na północnym stoku Wielkiej Budyjowskiej, kilkanaście metrów wyżej słupka 25/3 na wyraźnym wzniesieniu. Nienaruszony w posadzie, częściowo uszkodzony przez wyłamanie tabliczki z numerem. Ogólny stan dobry. Biorąc pod uwagę niewielką odległość od sąsiedniego słupka z zachowanym numerem można sądzić, że jest to słupek nr 25/4. Oba słupki stoją z dala od nowych słupów granicznych.
Słupek szósty. Na niewielkim wzniesieniu po południowej stronie Wielkiej Budyjowskiej, mniej więcej w połowie odcinka w kierunku Kukulika 1567m. Najprawdopodobniej nie naruszony w posadzie, jednak odsłonięta górna część betonowej stopy(ok. 5-10 cm), uszkodzony przez zbicie tabliczki z numerem wraz ze ścianką, do której była przykręcona za pomocą czterech wkrętów tabliczka z numerem słupka. Ogólny stan dobry. Ok. 10 m dalej na południe stoją współczesne słupki. Można przypuszczać, że gdzieś w tym rejonie stał pierwotnie słupek nr 27.
Słupek siódmy. W dolinie Perkałabu, na terenie strażnicy służby przygranicznej Perkałab.
Za ogrodzeniem obok głównego budynku strażnicy. Na terenie placu służącego do szkolenia strażników. Słupek wkopany w ziemię. Brak na jednej ze ścianek dużej litery P (Polska) zachowana tabliczka z numerem 67/3. Pomalowany w większości na biało za wyjątkiem ścianek z symbolami, które są w kolorze blado czerwonawym. Ogólny stan bardzo dobry.
Nr 67/3 wskazywał jednak, że nie było to pierwotne jego miejsce, a został tam przeniesiony z rejonu klauzy Perkałab. Najprawdopodobniej został tam specjalnie przeniesiony jako swego rodzaju eksponat do zorganizowanego przy strażnicy placu ćwiczeń. Z rozmowy ze strażnikami wynikało, że był on tu traktowany jako „stary” słupek z czasów Austro-Węgier. (dopiero krótki wykład dotyczący różnicy dat 1917-1927 uświadomił gospodarzy o prawdziwej historii tego eksponatu).
Ze względu na zdecydowaną odmowę możliwości noclegu na strażnicy, pozostało nam iść do odległej o kilka kilometrów wsi i znajdującego się tam leśnictwa. Po drodze minęliśmy kilka rozwalających się zabudowań, i na chwilę zatrzymaliśmy się na brzegu klauzy Perkałab, której ruina wciąż przegradza dolinę i tworzy małe jezioro. Sama klauza jest jeszcze w niezłym stanie i dobrze widać sposób konstrukcji, tej tak charakterystycznej dla tego terenu budowli. Niestety z powodu zapadających ciemności nie mogliśmy pozostać dłużej i dokładniej się jej przyjrzeć. Poniżej klauzy spotkaliśmy powracających z lasu drwali, którzy chętnie rozmawiali i nawet proponowali jazdę na oklep na swoich koniach. Widząc jednak zmęczenie całodzienną pracą w lesie, nikt nie miał sumienia obciążać choćby plecakiem, zresztą i tak wciąż jeszcze ciężkim, tych zwierząt. Za to raźniej się szło w ich towarzystwie.
Wieś, a raczej leśna osada Perkałab w zapadającym zmroku wyglądała ciekawie. Duży budynek stanowiący hotel dla robotników leśnych, wałęsające się bydło i psy oraz ciężarówki marki Ził doskonale charakteryzowały to miejsce. Nasza grupa licząca 10 osób wzbudziła ogólne wielkie zainteresowanie miejscowych, którzy gremialnie wylegli przed budynek. Jak się okazało z rozmowy z leśniczym, byliśmy podobno najliczniejszą grupą turystów, jaka tam dotarła. Dlatego też to wielkie zainteresowanie. Dla tak dużej grupy nawet leśniczy nie miał wystarczająco odpowiedniego miejsca w budynku, aby nam zapewnić nocleg. Odwiedziliśmy więc jedyny, ale pomimo późnej pory wciąż czynny sklep i na biwak wybraliśmy małą łąkę powyżej wsi. Była już noc gdy odwiedził nasze obozowisko leśniczy. Wyraźnie czuł się w obowiązku przynajmniej porozmawiać z nietypowymi dla tego miejsca gośćmi. Rozmowa dotyczyła oczywiście naszej trasy, dalszych planów, jak również wielu spraw, które ciekawiły także nas. O specyfice miejsca gdzie się znaleźliśmy świadczył m.in. fakt, że do najbliższej miejscowości z komunikacja autobusowa mieliśmy jeszcze ok. 30 km. Zagadnięty o możliwość podwiezienia nas, leśniczy szybko przekalkulował, że nam się nie opłaca. Jedyny środek lokomocji, jaki tu dojeżdża i może zabrać tak dużą grupę to Ził, a ten spala 45 litów benzyny na 100 km. Przy stanie tamtejszych dróg lepiej iść na piechotę. Jak wynikło z dalszej rozmowy on był tam najważniejszą osobą, a w dodatku miejscowy z dziada, pradziada, więc miejscowe realia znał najlepiej. Na pytanie jak duża jest wieś odpowiedział, że liczy 70 stałych mieszkańców, którzy w dodatku bohato umirajut. To stwierdzenie kolejny raz uświadomiło nas o unikatowości tego miejsca.
Byliśmy, więc na końcu dawnej Polski i czuliśmy się naprawdę jak w zupełnie innym świecie.
(…) W dziennym świetle Perkałab odsłonił prawdziwe oblicze. Oprócz budynków leśnictwa reszta przedstawiała obraz typowy dla miejsc, gdzie nawet diabeł przestał zaglądać. Duża część zabudowań chyba umierała razem z właścicielami. Kuriozalnie tylko wyglądał wybudowany z bali, nowiutki chlewik, którego jedyny mieszkaniec swobodnie spacerował po wsi wzbudzając u nas nieodpartą chęć uwiecznienia go na zdjęciach. Wszystko to w połączeniu z oczywiście błotnistą, niemiłosiernie rozjeżdżoną drogą i smętnie przechadzającymi się mieszkańcami doskonale uzupełniło nam obraz wsi, jaki opisał nam poprzedniego wieczoru leśniczy Iwan Kalinicz.