Jakoś trudno uwierzyć, że minęło już czterdzieści lat od naszego przejścia Łuku Karpat w 1980 r. Dopiero kiedy czytam swoje notatki z tamtej wędrówki, zadaje sobie sprawę, że był to jednak zupełnie inny świat. Dziś trudno nawet o nim opowiadać, bo jak oddać tamte realia? Jak wytłumaczyć na przykład dlaczego dokładnie 40 lat temu pod datą 5 lipca 1980 r. postawiłem wykrzyknik przy następującej notatce:
Na Lubaniu w studenckiej bazie jesteśmy o godz. 14. Robimy drugie śniadanie. Dostajemy w prezencie od kierownika bazy słoik smalcu!
Dlaczego ten widoczny na zdjęciu słoik smalcu był taki ważny, może wyjaśnić notatka zrobiona pięć dni później:
10 lipca 1980 r. Na nasz biwak nad Hutą Polańską przyjeżdża na rowerze z Komańczy „Mały”, czyli Jurek Wesołowski ze swoim kolegą. To nasza kolejna „ekipa wspierająca”. Niestety przywożą tylko pomidory i cebulę. Nic więcej nie udało im się kupić. W sklepie w Polanach są tylko gołąbki w słoikach.
A kto jest w stanie uwierzyć w taki zapis pod datą 16 lipca 1980 r.:
Z Ustrzyk Górnych nie ma szans dodzwonienia się do Warszawy. Trzeba jechać na pocztę do Ustrzyk Dolnych. Tam i z powrotem PKS-em to cały dzień.
A do Warszawy musiałem się dodzwonić, żeby się dowiedzieć, czy mamy zgodę na przejście Karpat Ukraińskich, wówczas – jak pewnie niektórzy jeszcze pamiętają – w pilnie strzeżonych granicach Związku Sowieckiego. Kiedy my już szliśmy, tam w Warszawie cały czas trwała o tę zgodę walka. Niestety, kiedy już udało mi się dodzwonić, dowiedziałem się, że zgody nie ma. Trzeba więc było jakoś sobie radzić i iść bez niej. A tego jak to się udało, to w zasadzie do dziś nie rozumiem.