Konstanty Edward Cieszkowski rtm. 22 p. uł.
Od redakcji
Prezentujemy poniżej obszerny fragment odnalezionego w Centralnym Archiwum Wojskowym niepublikowanego nigdzie do tej pory wspomnienia Konstantego Cieszkowskiego o pierwszej bitwie Legionów Polskich pod Rafajłową. Relacja w postaci maszynopisu spisana została w 1935 roku, a więc po ponad dwudziestu latach od samych wydarzeń. O autorze niestety nic nie wiemy poza tym, że pod relacją podpisany jest jako rotmistrz 22 pułku ułanów, natomiast podczas walk pod Rafajłową był szeregowym strzelcem. Wydaje się jednak, że posiadał już wówczas znaczne wykształcenie skoro czytał wpisy w księdze pamiątkowej po niemiecku i rosyjsku i w tym ostatnim rozpoznał wiersz Puszkina. W relacji ustosunkowuje się do wcześniejszych publikacji dotyczących walk Legionów Polskich w Karpatach oraz przywołuje dokumenty archiwalne. Nie to wydaje się jednak najcenniejsze w tej relacji, a przede wszystkim zawarta w niej autentyczna atmosfera tamtych dni i tragizm zderzenia młodzieńczych, naiwnych wyobrażeń wojny wyniesionych z Drużyn Strzeleckich z jej brutalną prawdą.
Tytuł tekstu pochodzi od redakcji. Oryginalny dokument jest zatytułowany Rozpoznanie i walka spotkaniowa 13 kompanii 3 p. p. Legionów Polskich w marszu z Węgier przez Pantyr do Rafajłowej w 1914 r.(Centralne Archiwum Wojskowe syg. I.400.2510). Pozostawiliśmy go w oryginalnej pisowni, wprowadzając jedynie drobne poprawki, głównie interpunkcyjne, bez których lektura byłaby utrudniona.
Andrzej Wielocha
…Gorzej było z wyżywieniem. Kompanje ogromne, a kuchnie polowe małe, porcje żywności nie wystarczające. Kucharze niewprawni przeważnie niezdolni do szeregu profesorowie gimnazjalni starsi wiekiem, urzędnicy i t.p. Ludność Koenigsfeldu to biedni małorolni, lub bezrolni, drwale czerpiący źródło dochodów nie z ziemi górskiej, której tu mało, lecz z robót leśnych, w tartakach i spławie drzewa z sąsiednich ogromnych magnackich domen leśnych. Nic dziwnego, że Niemki kolonistki po inaugurującej gościnność wieczerzy w dniu 9.X. już następnego ranka żądały za jeden ziemniak od legjonistów po 5 h. austr.
Nic dziwnego: zima w górach długa, ciężka i surowa, a wieś prawie od świata odcięta. Dowóz w zimie utrudniony. Młody wiek przeważnie poniżej 20 lat, górskie powietrze, zdrowie i dużo ruchu sprawiły, że młodym żołnierzykom prawie stale kiszki marsza grały…
Nie cierpiały głodu tylko 2 plutony 13 komp., które zostały zakwaterowane w miejscowej szkole, w której jakiś handlarz zgromadził w izbach szkolnych, masy skupionych orzechów. Na wieść o kozakach, którzy wpadli na Węgry orzechy zostawił i uciekł. Trudno spać na orzechach w braku słomy i ich nie jeść.
Stan i charakterystyka 13 kompanji 3. P. P. Leg. Pol.
Dcą kompanji 13-ej był ówcześnie porucznik Zaleski Bolesław em. oficer austr. Młodsi oficerowie: wzgl. pełniący obowiązki dców plutonów: ppor. Rutkowski Bolesław dca l plut., sierż. Pawluk Antoni b. podof. austr. p.o. d-cy 2 plut. ppor. Tkacz Bronisław ofic. rez. austr. d-ca III plut., sierż. Radwadski Tadeusz p.o. d-ca IV plut.
Stan kompanji w/g raportu z dnia 1.X.1914 r. zachowanego w Archiwum Wojskowem 273 szeregowych. Kompanja 13-ta jak widać z powyższego stanu była bardzo silnym liczebnie pododdziałem.
(…)
Stan wyszkolenia, uzbrojenia i ekwipunku
Stan wyszkolenia formalnego: dostateczny, bojowego: słaby. Uzbrojenie kb. mannlichera wz. 90 i 95, bagnety, bez łopatek. Mundury przeważnie własne – czapki maciejówki – płaszcze, obuwie, koce austryackie. Tornistry i chlebaki austr. Amunicja austr. dotacja ognia po 120 szt. (Oficjalnie – nieoficjalnie od 250-300 szt. naboi. Legjoniści samowolnie wyrzucali bieliznę, chleb, konserwy, a brali amunicję. Jest to jeszcze jeden dodatni rys charakteru opisywanego żołnierza-legjonisty). Brak broni maszynowej i granatów ręcznych.
Wymarsz z Koenigsfeldu w kier. Rafajłowej
Relacja z dnia 10.X. brzmi: w dniu tym od wczesnego ranka dziwna i nagła troskliwość „szarż” wszelakiego stopnia o nasze uzbrojenie i wyekwipowanie dały nam dużo do myślenia. Oglądano i przeglądano broń, amunicję, buty, mundury bardzo drobiazgowo i wielokrotnie. Odbyła się odprawa oficerów, po której wszyscy jej uczestnicy mieli dziwnie tajemnicze miny. Żołnierz czuł, że coś już będzie i naprzód cieszył się. Nudne i głodne „dolce far niente” w Koenigsfeldzie pewno się skończy. I rzeczywiście po wczesnym mało obfitym obiedzie (mięso surowe) alarm i zbiórka u północnego wylotu wsi 13 kompanji. Reszta grupy kpt. Hallera pozostaje. Po raporcie i przeglądzie wymarsz. Śnieg pada. Dowódca kompanji por. Zaleski wydaje dyspozycje. Pierwszy maszeruje 2-gi pluton sierż. Pawluka jako rozpoznanie. Marszruta tego plutonu: z Koenigsfeldu przez Bruszturę do mostu 720 – Turbaczil – Pantyr – Rafajłowa. Reszta kompan j i maszeruje, pod dtwem d-cy kompanji i wychodzi nieco później. Z kompanją ma maszerować kuchnia, jeden wóz z żywnością i jeden z amunicją.
Nie przypuszczaliśmy, że nasz wymarsz będzie powtórzeniem niejako wymarszu Pierwszej Kadrowej kompanji z Oleandrów. Nikt nam o tem nie mówił i sami niewiedzieliśmy, że staniemy się poniekąd „Kadrową” II Brygady. Że nam pierwszym, przypadnie nie długo, bo już za kilka godzin stoczyć walkę z najeźdźcą, już na polskiej ziemi. Nikt nam niestety rozkazu Komendanta Głównego nie odczytał. „Stąd wysyła Haller naprzód 13 kompanję por. Bolesława Zaleskiego (10 października) z rozkazem: maszerowania do Rafajłowej, wejścia w kontakt z nieprzyjacielem, a w razie przeważających sił moskiewskich cofnięcia się na Pantyrpass” – określają zadanie kompanji autorzy Szlakiem bojowym Legjonów. Mam pewne zastrzeżenia i wątpliwości co do takiego, a nie innego brzmienia rozkazów jakie otrzymał por. Zaleski, ale to się wyjaśni później.
O nieprzyjacielu zdaje się, ani kpt. Haller, ani nikt z dowódców nie ma pewnych wiadomości. Dowodzi tego poniżej umieszczony meldunek por. Zaleskiego wysłany z Klauzura Płaiska w dniu 11.X.1914, a podający zupełnie mylne wiadomości o położeniu wojsk. austr.
Marsz do Rafajłowej odbywa się w myśl dyspozycji dcy kompanji w dwóch rzutach. W pierwszym rzucie maszeruje sierżant Pawluk z 2-gim plutonem. W drugim dca kompanji z trzema pozostałemi plutonami. Legjoniści maszerują wśród gęsto podającego, mokrego śniegu.
Marsz odbywa się dwójkami, a miejscami po jednemu. Pluton sierż. Pawiuka od mostu 720 skręca na półudniowo-wschód drogą na Turbaczil, który osiąga późnym wieczorem dnia 10.X.1914 r. Z tych czasów zachowałem wspomnienia, które podaję: Turbaczil pałacyk myśliwski jednego z arcyksiążąt panującego domu Habsburgów – zamieszkiwał w tym czasie tylko gajowy-strzelec. Od niego sierżant Pawluk zasięgnął pierwszych wiadomości o nieprzyjacielu.
Mianowicie: gajowy zeznawał, że onegdaj w Turbaczil zjawił się rosyjski konny patrol z oficerem kozackim na czele. Placówka pospolitaków znikła przezornie w lesie. Kozacy zabawili dłuższą chwile poczem odjechali w kier. południowo-wschodnim. Na dowód swych słów z należytym pietyzmem i czcią zaprowadził nas do pokoi Jego Cesarskich wysokości, które zamieszkiwali w czasie łowów na jelenie i inną grubszą zwierzynę. Tu pokazał nam księgę pamiątkową pałacyku. Do połowy zapisana w różnych językach wierszami, sentencjami, autografami, tak dostojnych gości arcyksiążęcych, jak i przygodnych turystów. Na ostatniej zapisanej stronie urywek wierszu Puszkina w języku rosyjskim i podpis oficera Kozackiego. Data wpisana według starego stylu.
(…)
Po ubezpieczeniu się i lichej kolacji składającej się z jednej konserwy na dwóch legjonistów i kostki suchara – legliśmy do snu na dębowych tarcicach podłogi arcyksiążęcej. Zimno. Pałacyk nie opalany z wyjątkiem kuchni, gdzie mieszka gajowy. Buty i płaszcze mokre. Nęciły nas miękkie materace na łóżkach arcyksiążęcych. Powstrzymaliśmy się narazie. W oczach wiernopoddańczego gajowego położenie się „mannschaftu” [szeregowych] na takiem chociaż niezaścielonym łożu równało się „crimen lesae majestatis”. Zbrodnia przeciwko temu prawu została popełnioną dopiero późną nocą, gdy gajowy i nasz sierżant-dowódca smacznie spali. Zbudzono nas przed świtem. Nie wszyscy zdążyli ugotować kawę, kiedy ruszyliśmy w kierunku Pantyru. Odprowadził nas gajowy. Maszerowaliśmy południowo-wschodnim brzegiem potoku Turbaczil, poczem po cienkiej zaśnieżonej oślizłej kładce przeszliśmy na zach. półn. brzeg tegoż potoku. Przechodząc przez kładkę jeden z naszych wpadł do lodowatej wody. Zamoczył się powyżej kolan. Po soczystej reprymendzie sierżanta został cofnięty do Turbaczil.
Przebijamy się w półmetrowym dziewiczym śniegu gęsiego po południowo-wschodnich stokach Ury w kier. Pantyru. Szperacze są dobierani z pośród nas: w zależności stopnia przedwojennej praktyki turystycznej w Karpatach i na ochotnika. Zmieniają się często. Nie tak łatwo torować w dziewiczym śniegu ślad. Zlani potem – parujemy silnie. Łykamy bez przerwy – ukradkiem – kulki śniegu, aby zaspokoić pragnienie. Około godziny 13.00 osiągamy szczyt Pantyru, ściślej szczyt c.1225 z pasma górskiego Rogodze. Na dużej oświetlonej słoń¬cem i roziskrzonej śniegiem polanie stoi ogromny szałas – koliba z bierwion drzewa przysypanych mchem, ziemią i śniegiem. Nad kolibą smuga dymu. To placówka pospolitakow… Na alarm nie widzialnej dla nas czujki wyskoczyło z koliby, kilku przestraszonych pospolitaków z plutonowym na czele.
Sierżant Pawluk zarządził godzinny odpoczynek. Gotujemy wypożyczoną za pokwitowaniem od landszturmanów mąkę kukurydzianą zwaną tu „mamałygą”. Mało tego, nie okraszone żadnym tłuszczem, bez soli i z naszej winy przypalone.
Pluton częściowo wypoczywa w szałasie, częściowo w jednym czy dwóch szałasach huculskich. Krok i jesteśmy w Polsce… Wiadomości o nplu żadnych.
Siły główne kompanji po wyjściu z Koenigsfeld maszerują przez Bruszturę do Holzschlaghaus. Późnym wieczorem osiągnęły Holschlaghaus.
„Dnia 10 października kompanja 13 doszła do Holzschłaghausu na nocleg w dwu szałasach, ruszyła w góry, przeszła wał graniczny Karpat głównie przez Klauzurę Płajską, jednym zaś plutonem koło Turbaczil. Przejście było nadzwyczaj ciężkie, był to bowiem już czas zawiei śnieżnych, gdy droga już zupełnie rozmokła” –relacjonują autorzy Szlakiem bojowym Legjonów.
(…)
Trasa marszu por. Zaleskiego od Klauzura Płaiska i punkt zejścia sił głównych kompanji w dolinę strumienia Rafajłowca – nie jest dokładnie ustalona. Por Zaleski miał przewodnika w osobie strażnika skarbowego (austr. „Finanswache”) który kompanje prowadził. Według wszelkiego prawdopodobieństwa oraz według opinji znających dokładnie teren: Kompanja maszerowała z Klauzura Płajska spłajami myśliwskiemi do działu wód potoku Rafajłowca, a potem doliną tegoż potoku do Rafajłowej.
„Około 2-giej popołudniu dostali się do lasu przytykającego do Rafajłowej; spotykany żandarm austr., wracający od strony Rafajłowej, zaklinał legjonistów, by wrócili wobec przeważającej siły moskali będących już w pobliżu, jednak por. Zaleski wstrzymywał tylko na chwilę pochód, przygotowywał zasadzkę na wypadek dalszego marszu nieprzyjacielskiego. Po dwugodzinnem czekaniu wysyła 2 patrole z plutonowym Kazimierzem Zającem i sierżantem Radwańskim, gdy zaś te nie wracały zarządził dalszy marsz w kierunku Rafajiowej. W tym czasie 2 pluton sierż. Pawluka szczytami 1143-1061 opuszcza się po ziemi polskiej do Rafajłowej. Śnieg tu mniejszy i przymarznięty. Droga, lekko opadająca. Legjoniści mimo bardzo znacznego obciążenia, zmęczenia i mokrego obuwia posuwają się żwawo naprzód. Prowadzi ich hucuł wzięty z szałasu Pantyru jako przewodnik. Przed wejściem w dolinę potoka Rafajłowca w miejscu zalesionym pluton zatrzymuje się. Odważny przewodnik-hucuł idzie na rozpoznanie do wsi. Już zmierzcha się. We wsi słychać strzał. Jeden – jedyny. Elektryzuje to żołnierzy. Po dłuższem czekaniu wraca hucuł i mówi, że we wsi są Rosjanie. Chwila wąchania. Ruszamy. Po chwili szperacze meldują, że spotkali patrol z kompanji. Łączność z kompanją nawiązana.
„Zakwaterowano u wylotu w polskim domu i pobliskiej chacie. Po otrzymaniu wiadomości, że Moskale znajdują się w tej samej wsi w części północnej, kwaterując aż do karczmy Wundermanna, zarządzono ostre pogotowie i nikogo nie wpuszczano do środka wsi” relacjonują dalej autorzy Szlakiem bojowym Legjonów. Rosjanie przybyli od strony Zielonej, około godziny 15-ej dnia 11.X. weszły ich elementa czołowe do Rafajłowej. Polski dom była to obszerna gajówka znajdująca się na południowym skraju Rafajłowej.
Tymczasem szybko zapadła noc. Legjoniści wypełnili dosłownie oba obejścia. Stojąc w pełnym rynsztunku z karabinami w garści stłoczeni przemęczeni i ściśnieni jak w czasie największej ciżby w kościele – drzemali. W tym tłoku od czasu do czasu napływały jakieś oderwane wiadomości szczegóły podawane półgłosem z ust do ust. To placówka chłopa złapała to, że Rosjan jest mało we wsi, to że wyszli ze wsi już do lasu. To że ktoś tam na podwórzu próbuje coś gotować jako wieczerzę czy śniadanie. Nic pewnego. Jedno tylko było pewne, że obuwie od tającego śniegu mokre, że ruszyć się niemożna w tłoku i że podłoga pokryta lepką czarną papką na wysokość kilku centymetrów. Około 270 ludzi minus będący na ubezpieczeniach tłoczy się w 2-ch domach.
Nic dziwnego – sięgam pamięcią do wspomnień osobistych – że kiedy około godziny 23-ej zjawił się w izbie plutonowy Barys i krzyknął: Kto zemną na ochotnika! Na patrol do wsi! – po prostu dla rozruszania zesztywniałych mięśni i obolałych od ścisku kości, zacząłem tak natarczywie oferować swoją osobę, że zostałem z mnóstwa ochotników wybrany.
Z trudem przepchnąłem się do wyjścia. Szło nas o ile sobie przypominam 6-ciu i plutonowy Barys jako dowódca. Z nazwisk uczestników patrolu zapamiętałem: ś. p. plut. Barysa Pawła, leg. Wolańskiego i 2-ch braci Rekuckich i ja. Pozostałych nie pamiętam. Na podwórzu gajówki dowiedziałem się, że idziemy na patrol do wsi z zadaniem rozpoznania. Na moją prośbę zostałem wyznaczony na tak zwane ówcześnie „oko” patrolu co równoznaczne jest z dzisiejszym szperaczem. Noc była niezbyt ciemna, niezbyt jasna. Widoczność z powodu śniegu dość dobra. Naładowaliśmy karabiny i przykopcone jeszcze na Węgrzech nad ogniem bagnety włożyliśmy na broń. Ja swój karabin odbezpieczyłem.
Placówka własna przepuściła nas. Ruszyłem przodem. Przeszedłem most. Skrzypienia śniegu pod nogami nie słychać i słuchowej czujności zachować nie można – tak hałasowały o kamienie i głazy płytkiego dna potok Rafajłowiec i Nadwórniańska Bystrzyca. Maszerowaliśmy tak zwaną ulicą czyli drogą idącą pomiędzy „woryniami”. Kilka tylko chat huculskich znajdowało się tu rozrzuconych nieregularnie. Wszędzie w nich ciemno i cicho. Nawet pies nie szczeka jak to w nizinach bywa. Minąwszy dość ostry zakręt tych woryń, na którego rogu z lewej strony stała tuż obok drogi chata huculska – wyszedłem na prostą. Za mną w odległości 40–50 mtr. maszerował cały patrol. Przedemną zamajaczyły ciemne kontury większego domostwa. W tem miejscu Bystrzyca głośniej jeszcze hałasuje, aniżeli koło mostu. Przy akompanjamencie jej zmaganie się z lewym brzegiem i jego głazami usłyszałem ostry okrzyk: „Stoj kto idiot?” Odruchowo stanąłem jak wryty, intuicyjnie – zrozumiałem. Oczy moje krążą po ciemnych na białym śniegu konturach przedmiotów wypatrują. Myśl napróżno sili się na zrozumienie. Wreszcie odpowiadam pełnym młodym dźwięczącym po mrozie głosem z polska po ukraińsku: „swoi ludy!”. Dzisiaj rozumiem… Uratował mnie Sienkiewicz. Noce nieraz prześlęczone przed wojną nad Jego „Trylogją”, wydały swój plon w ową rafajłowską noc:, a może uratowały mi życie. Nareszcie zobaczyłem… Od jednego, ze słupków „woryni” oderwała się czarna postać w wysokiej czapie i biegiem dopadła do ciemniejszego cienia budynku. Druga postać stała w miejscu. Prawie równocześnie usłyszałem z tyłu za sobą przyciszone, ale natrętne psykanie i słowo: uciekaj wypowiedziane prawie szeptem. Z przodu usłyszałem walenie pięścią w okiennice czy też ramy okienne. Skrzyp drzwi i nazewnątrz w budynku wysypało się więcej czarnych postaci. Równocześnie prawie usłyszałem z tyłu bezczelne polskie: „uciekaj!”. W tył zwrot i w nogi. Uciekałem… Aż gdy tor zadźwięczał mocniej pod mojemi okutemi trzewikami, tchu trochę złapałem i zwolniłem. Dopadłem patrolu. W przeciwnym kierunku uciekała placówka rosyjska złożona z około 15-tu do 25-ciu ludzi.
(…)
Dumny jestem, mimo późniejszych znacznie ciekawszych przygód wojennych z tego, że moja pierwsza, styczność bojowa z nieprzyjacielem rozpoczęła się i skończyła tylko tą krótką rozmowę, jaką powyżej opisałem. Z obu stron nie padł ani jeden strzał, wróciliśmy do gajówki – gdzie się luźniej w izbach zrobiło, bo część legjonistów poszła po rozum do głowy i wynieśli się spać mimo mrozu na stogi siana.
Pół siedząc drzemałem do rana.
(…) przed świtem zostały wysłane trzy patrole. Patrol l o niewiadomym dzisiaj składzie, prawdopodobnie pod dowództwem plut. Hebdy. Marszruta tego patrolu oraz działanie bliżej niepotwierdzone. Posuwał się prawdopodobnie lasem na prawym brzegu Bystrzycy w kier. na Tersowanie. Zadania swego nie wykonał. Patrol oficerski Nr.2 dca: ppor. Tkacz skład: około 20 legjonistów, wyruszył z gajówki podobnie jak patrol nocny plut. Barysa drogą w kier. wsi. Około godz.7.00 patrol zauważył, patrol kozacki. Ppor. Tkacz ukrywszy się z ludźmi za pobliska chata przepuścił go w kier. leśniczówki, a t.z. pawilonu. Sam z plutonem posuwał się naprzód.
Patrol ten doszedł, aż do toru kolejki leśnej i obsadził go około godz.8-ej.Tu w niewyjaśniony sposób odłączył, się od swojego patrolu jego dowódca. D-two patrolu obejmuje samorzutnie podoficer Klarsfeld-Szczerski Gustaw. W czasie natarcia Rosjan, patrol ten z toru ostrzeliwuje się, poczem cofa się na pluton sierż. Pawluka. Patrol nr 3 prowadzi sierż. Radwański w sile około plutonu. Marszruta tego patrolu prowadziła po stokach Łysej góry (c. l009) w kier. Salatruk. Nie osiągnąwszy skraju lasu na południe od potoku Salatruk – patrol zauważywszy rosyjską piechotę cofa się i przechodzi do odwodu d-cy kompanji na południe potoku Rafajłowiec obok drogi na Pantyr. Wysłany poraz drugi w tym – kierunku patrol pod Dtwem chór. Ostrowskiego nie spełnia zadania, gdyż już stoki południowe i płdn. wschodnie c. 1009 zajęte są przez piechotę nieprzyjacielska. Patrol ten wycofuje się i obsadza , stok c. w rej.763 na zachodnim brzegu Bystrzycy, czyli przechodzi do odwodu d-cy kompanji.
Walka
Przepuszczony przez patrol ppor. Tkacza oficerski patrol kozacki, sygnalizowany jest d-cy kompanji przez konnego gońca 16 letniego legjonistę Saganówskiego, który jadąc z rozkazem prawdopodobnie do ppor. Tkacza natknął się na kozaków.
Wśród będących już w leśniczówce t.zw. pawilonie idących po żywność legjonistów meldunek ten sprawia dużą konsternacje. Wysuwają się wymienieni przez – autorów Szlakiem bojowym Legjonów legjoniści i ogniem z niewielkiej i bezpośredniej odległości zabijają oficera kozackiego i kozaka. Według niesprawdzonych wiadomości miał podobno zginać tu syn Ghana Nahiczewańskiego oficer kozacki Hassan. Powyższa wiadomość jest bardzo niepewne i pochodzi od Altera Wundermanna z Rafajłowej. Wymaga sprawdzenia w źródłach rosyjskich.
Na odgłos strzałów kozacy uciekają do swoich, a kompanja zostaje zaalarmowana. Ppor. Rutkowski zabrawszy swój pluton wysuwa się przed leśniczówkę mniej więcej na połowę odległości od tejże do chaty Niemca kolonisty Sztercla Krystyna, poczem wycofuje się i obsadza południowy brzeg potoku Rafajłowca, w rej. leśniczówki. Z koleji sierż. Pawluk na rozkaz por. Zaleskiego wyrusza z plutonem nietyle ochotników ile wybranych przez niego legjonistów. Piszący te słowa wszedł również w skład tego plutonu i działanie tegoż charakteryzuje następująco:
Maszerowaliśmy drogą do wsi, podobnie jak w nocy z patrolem do karczmy Wundermanna, minąwszy dom Niemca Sztercla w Rafajłowej otrzymaliśmy z nienacka silny ogień boczny z kbk. W pierwszym odruchu padliśmy na ziemię, ponieważ przed nami była ogromna zaspa śniegu sięgająca aż po „worynie” – wstaliśmy. Stojąc w dwuszeregu, podobnie jak czwartacy na obrazie Kossaka w walce o Olszynkę grochowską w 1831 r. Było dużo pozy i giestu teatralnego w naszem zachowaniu się. Ten, który chcąc ten giest silniej zaakcentować – leg. Tomaka Ludwik sięgnął po lornetkę – również teatralną – przepłacił to ciężkiemi ranami.
„Między rannymi był leg. Tomaka otrzymał on 4 kule w pierś i w szyje…” piszę, autorzy Szlakiem bojowym… Rozmieszczenie kuł było trochę inne. Szczegóły mógłby podać dr Milan Hora, który rannych opatrywał. Wrażenie tego chrztu ogniowego? Przed nami roziskrzony masyw stoku łysej góry, w głębi ciemny skraj lasu. Nieprzyjaciela nie widać. Nie tak sobie pierwszą potyczkę i chrzest ogniowy wyobrażałem. Krzyczymy. My z pierwszego szeregu: kto z tyłu strzela! To prawdopodobnie głuszą, nas strzały drugiego szeregu, lub ekrazytowki rosyjskie. W pewnej chwili zziajani dopadają do nas od strony toru legjoniści patrolu ppor. Tkacza. Przyprowadził ich Klarsfeld-Szczerski. Kilku z nich pada w śnieg, dysząc ciężko zjadają kulki śniegu. Ogień nasz i rosyjski trwa bez przerwy. Poczucie czasu żadne. Miewiadomo, czy trwa to minuty, czy godziny. W każdym razie nie mamy uczucia ludzi skazanych na rozstrzelanie. Słońce świeci nam prosto w oczy, blask śniegu oślepia. Odwrót drogą. Biegniemy, ale niedługo. Maszerujemy krokiem. Nasz odwrót kryje ogniem skierowanym na stoki pluton ppor. Rutkowskiego. (…) Nieśliśmy i wlekliśmy ciężko rannego Tomakę i podtrzymywaliśmy lżej rannych. Inni nieśli ich bron i ekwipunek, wszystko w ogniu nieprzyjaciela.
Na leżący pluton chór. Ostrowskiego nad brzegiem Bystrzycy, wyszedł z lasu na wschodnim jej brzegu, patrol nieprzyjacielski. Szperacze tego patrolu czołgali się. Ostrowski rozpoczyna ogień do lasu. Szperacze uciekają. Jeden pozostaje zabity. Stwierdza to wysłany patrol bojowy.
(…)