Stanisław Vincenz
(Fragment)
Poniższy tekst to nigdzie dotąd niepublikowany wstęp napisany przez Stanisława Vincenza do książki Stanisława Mierczyńskiego „Muzyka Huculszczyzny” (maszynopis ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej, sygn. C191, depozyt PWM).
Jak dziwne a przeróżne elementy – czasem już tylko ich szczątki i okruszyny – zgarnęła i zachowała owa „kieszonka cywilizacyjna” Wierchowina huculska. Nieraz z daleka zaniesione – wiatrem wschodnim, wiatrem zachodnim. Możemy je dostrzec na każdym kroku.
Dla przykładu wydobądźmy garść szczegółów, pomijając znane już wspólnoty i wpływy z zakresu parsterskiego gospodarstwa i słownictwa.
Opisując „huculskie pyśmo” tj. karby, tzw. rawasze, służące do dość skomplikowanych rozliczeń, mogłem stwierdzić podobieństwo ich do systemu karbów bałkańskich, serbskich rewaszy, bułgarskich raboszy, a identyczność z rewaszami dalmatyńskiemi. W ornamentyce snycerstwa i inkrustacji huculskiej chcą widzieć niektórzy wpływy tureckie nawet perskie. Także w przejawach duchowej kultury nasunie się niejeden aspekt ciekawy. W podaniach, legendach i modlitwach dawnych widać liczne ślady apokryfów i powieści średniowiecznych. W kolędach czyli w epickich pieśniach pasterskich, dających tło dla świątecznych życzeń, słychać odgłosy tego, co zwano na Starej Rusi „duchownyje stichi” lub „bułgarskije basni”. Tu i ówdzie ukaże się identyczny niemal motyw z serbskich „Narodne Piesme”, zbioru Karadżicza. Także w słynnych tu niegdyś, zwłaszcza na Huculszczyźnie bukowińskiej, długich zaklęciach „malfarskich”, a raczej poematach magicznych, zwanych „primiwkie” – zazdrośnie strzeżonych, przekazywanych z ojca na syna, z mistrza na ucznia, odmawianych przez zawodowych czarowników i znachorów różnego kalibru – dopatrywano się wpływów Azji, rzekomo perskich, przyniesionych przez pośrednictwo tureckie i rumuńskie. Zresztą dawni Huculi sami twierdzili, że to „starowićki mołytwy”, które przyszły hen od wschodu słońca, od narodów mówiących innymi językami. Podobnych przykładów z różnych dziedzin życia, możnaby nazbierać wiele.
Czyżby z muzyką nie miało być podobnie?
Potrzeba by tu oczywiście specjalnych studiów, by w tonach huculskich odnaleźć i wykazać wspólnoty i naloty z odległych regionów. Może szerokie, smętne dźwięki z planiny bałkańskiej. Albo niespokojną koronkowość sypiących się jeden na drugi tonów dojny rumuńskiej, zaniesionych, nie tak dawno zapewne, przez Cyganów. Echa wschodu, tureckie czy arabskie?
To też zżyty z muzyką huculską, w młodości mej, w czasie różnych podróży szukałem sobie na własną rękę takich właśnie pokrewieństw i ech. Były one widocznie ogniwami asocjacji, przydatnymi dla wspominania ziemi rodzinnej i jej pieśni. Ponadto historyczny zmysł ówczesnej epoki skłaniał nieustannie do szukania wpływów. A chociaż nie byłem muzykologiem, zanotowałem sobie wówczas, że owe domniemane wpływy (w każdym razie dostrzegalne podobieństwa) mogłyby coś kiedyś wyjaśnić.
Lecz każde ponowne zetknięcie się z życiem huculskim, z jego (conajmniej pozornie) ścisłą izolacją od świata, tą podstawą syntezy różnych czynników, dawało niezbicie poznać odrębną swoistość tych tonów także. Otonęły one w świecie tym, w tych lasach i połoninach podobnie jak śpiew ptaków i głosy zwierząt, wpływy jakieś z obcych, całkiem innych regionów, z innej gleby? To wydawało się wówczas nonsensem. Narzucało się samo przez się, by szukać nie wpływów przypadkowych, lecz raczej pierwowzorów rytmów, czy może wspólnoty stóp rytmicznych w samych głosach żywej przyrody, teraz i zawsze dostępnych dla wędrowca i pustelnika połonińskiego.
Już dawno zwrócono uwagę na tożsamość rytmu stupy, przyrządu służącego do zbijania sukna, i huculskiej tanecznej melodii „ýhry”. Ale to był rytm pracy ludzkiej nie przyrody. A tu, dla uchwycenia odrębności, chodziło o inne jeszcze, bardziej intymne, starsze wzory rytmów, głębiej z puszczy i połoniny zaczerpnięte. Bo przecież wśród bukowinek podgórskich i hołowskich, w pieśni kosa nie trudno dosłuchać się rytmiki pieśni prokuriewskiej albo ýhry hołowskiej, W ochrypłym zaś huczeniu dzikiego gołębia i słodkiej odpowiedzi gołębicy, gdzieś w gąszczach syhły na Synyciach, przewijają się wyraźnie rytmy starej śpiewanki Pełechowej, powstałej na Synyciach, związanej z Synyciami. A tak często przez Hucułów muzykalnie naśladowany i dowcipnie interpretowany bogaty repertuar pieśni drozda, wplątuje się w błądzące i szukające próby fłojery, zanim zdecyduje się jaką melodię obrać.
Takie dociekania możnaby opracować wcale dokładnie, zapisując i skandując dla porównania stopy metryczne ptaków i pieśni. Ale nie wyjaśniają tego, czegośmy szukali. I same są chyba tylko wyrazem zapamiętania w umiłowaniu swoistej odrębności regionu i jego pieśni, zapamiętania spotęgowanego opozycją przeciw idei „wpływów”. Tak bowiem dochodzi się do bieguna przeciwległego. Jak gdybyśmy chcieli poprawić genealogię tego co jedyne w swoim rodzaju, wywodząc je wprost z przyrody, a nie z zapożyczeń, z drugiej ręki.
Ale pieśń ani melodia tak nie powstaje. Albo powstaje tak chyba bardzo rzadko. Świat zewnętrzny, przyroda rzadko kiedy oddziaływują wprost. Mogą kształtować życie, pracę i rodzaj instrumentów muzycznych. Trudno więc przypuścić, by jakaś ludowa melodia huculska powstała w taki sposób. Była ona zapewne rytmem mimowolnym, podświadomie wynikła z życia ludzi. Przyjęcie jakichś rytmów wspólnych z żywą przyrodą, bez pośrednictwa pracy człowieka i jej interwałów, nie wyjaśni odmienności rytmu pieśni w dwu geograficznie bliskich regionach.
Ale jak powstała, jak naprawdę mogła powstać owa odrębność?
W czasie wędrówki, gdzieś między Kityłówką a Kostryczą, powiedział mi raz pewien watah kosmacki: Dawnymi czasy, kiedy chrześcijanin zaszedł w te góry – może skądś z dołów – a został sam-samiuśki z chudobą na połoninie, zrobiło mu się naprzód szeroko, słobodno, a potem tuźno (tęsknie). Miał z sobą fłojerę. Zaczął grać. „Taj jew roztiehati taj stiehati totu swoju ýhru” (I jął rozciągać i ściągać tę swoją melodię).
Zdaje mi się, że kosmacki watah wypowiedział starą prawdę. (…)
Fragment materiałów Stanisława Mierczyńskiego z osobistymi uwagami Stanisława Vincenza