Obraz Żyda w epopei Vincenzowskiej (Płaj 5)

Na Wysokiej Połoninie
(fragment)

Dariusz Morawski

Wiedza jesienna i historia jakiegoś kąta wcale nie są tak nudne, jak się wydaje. I nie zasługują, aby je przegnać do ogrodzeń, na których widnieją napisy w ro­dzaju takiego jak: „dzieje regionalne”. Bowiem nie ma epok poodgradzanych parkanami, i człowieczeństwo, które możemy zrozumieć, bo jest nam bliskie pochodzeniem lub tradycją, przelewa się ku przyszłości, niosąc ze sobą zapo­wiedzi i nakazy. (…) Nie piszemy tutaj historii ani nie przywłaszczamy sobie zawodu uczonego dziejopisa, jedynie okruchy przekazane ze wspomnień przez babki, ciotki i niańki dodają nam smaku. Mogą nas otrzeźwić i ostrzec, że dzieje właściwie nigdy nie mijają zupełnie, bo są obecne prawie nieustannie. Wiedza jesienna to wiedza o obecności tego co minęło, to taka księga, w której ten co czyta i uczy się z niej, identyfikuje się z tym, który opowiada.

Epopeja Stanisława Vincenza Na wysokiej połoninie jest dziełem wielopostaciowym, zakładającym wielokrotną, rozłożoną na lata lekturę. Trudno po­wiedzieć, że jest to książka do czytania, raczej księga do rozmyślań. Stan ten wyklucza dystans i ścisłe rozróżnienie na badający podmiot i badany przedmiot. Chodzi tu raczej o interakcję, o dialog. Z tego też powodu praca niniejsza może wydać się nieco chaotyczna, hermeneutyka niespójna. Nie potrafiłem bowiem, a także nie chciałem wtłaczać żydowskiego tematu w Na wysokiej połoninie w jakieś ścisłe ramy teorii. Stosując raczej naiwną metodę idem per idem.

Jak więc ująć temat żydowski w Na wysokiej połoninie? Sądzę, że nie­trafne byłyby tu wszelkie założenia badawcze wypracowane przez socjologię. Epopeja huculska Vincenza rozgrywa się bowiem nie na planie społecznym, lecz na mitycznym. Automatycznie więc Na wysokiej połoninie wypada z czasu mierzonego według południka Greenwich. Dla Vincenza bowiem mit to sym­bol tego co jest, w odróżnieniu od tego co staje się, przechodzi.

Miejscem akcji vincenzowskiej epopei jest szeroko pojęta Huculszczyzna wraz z Pokuciem, a więc górne biegi Prutu, obydwu Czeremoszów oraz górna część doliny Cisy. Dla duchowości żydowskiej jest to ziemia o szcze­gólnym znaczeniu. Powstał tu nie mający odpowiedników w dziejach dia­spory religijno-mistyczny ruch chasydów, promieniujący później na całą środ­kową i wschodnią Europę. Istniejący do dzisiaj, do dzisiaj także zachowu­jący symboliczny związek ze swą, można chyba tak powiedzieć, ojczyzną. Bowiem w środku dzisiejszej dzielnicy chasydzkiej w Jerozolimie stoi zbudo­wany w czasie pobytu wojsk polskich w Palestynie Dom Polski. Aż korci, by zaliczyć ten przypadek do kategorii chasydzkich cudów.

Zaznaczyć tu wypada, że prawie wszyscy Żydzi występujący w Na wysokiej połoninie są chasydami. Szczególną wśród nich pozycję zaj­muje założyciel bractwa Baal-Szem-Tow2, dla którego przez wiele lat Huculszczyzna była domem. Pieczara w Sokolskiej Skale była miejscem, gdzie medytował i, jak mówi Vincenz, „wyczerpał objawienie”. Po­stać jego związana jest z jedną z najważniejszych legend Huculszczyzny, opowiadającą o dziejach Dobosza — rozbójnika i obrońcy ludu hucul­skiego. Tak o spotkaniu tych dwóch ludzi opowiada Homer Huculszczy­zny:

Dobosz wszedł raz do komory skalnej na skale Sokolskiej. Zdziwił się, gdy zastał tam zatopionego w zadumie Żyda, który nawet na okrzyki Do­bosza uwagi nie zwracał. Dobosz zniecierpliwiony podniósł topór do góry. A wtem święte, miłością do świata płonące oczy tak silnym światłem weń uderzyły, że ręka podniesiona zastygła w powietrzu. Zmiarkował, że ze świętym człowiekiem ma sprawę, i odchodząc jak młodziak zawstydzony czapkę dukatów na stół kamienny mu wysypał. Odtąd stałe pobratymstwo łączyło watażka z wieszczunem. Nikt tego nie rozumiał, dotąd nikt nie ro­zumie. Nawet te księgi, które od Mądrości światowej otrzymał pustelnik, są w komorach Doboszowych wraz ze skarbami zaklętymi przechowane.3

Opowieści o Doboszu weszły też do ustnego folkloru chasydzkiego, gdzie Dobosz przedstawiany jest mimo swojego rzemiosła jako postać sympatyczna, przyjaciel Beszta, obrońca biedaków. Podanie o Doboszu i Baal-Szem-Towie, szczególnie legenda o tajnej podziemnej drodze z pieczary w Skale Sokolskiej do Safer w Ziemi Świętej, odsłaniają, jak mówi Vincenz, cały wzór kilimu. Lewa strona to dzieje człowieka, prawa to czyny Boże. W języku komen­tatora będzie to brzmiało jako pewna teza. Sądzę, że jednym z głównych dźwigarów epopei Vincenza, bez której jej konstrukcja zawaliłaby się, jest wątek chasydzki.

Dzieje Huculszczyzny i dzieje chasydyzmu w Karpatach oświetlają się wzajemnie. Dopiero wspólnie dają się zrozumieć. Pamiętamy, że jednym z elementów vincenzowskiego rozumienia mitu jest pojęcie krajobrazu. Kra­jobraz to oczywiście nie tylko malarskie lub wizualne efekty, lecz także gleba, po której stąpamy, na której pracujemy. Jej falistość, równinność, jej wody, morza, rzeki lub moczary, jej powietrze, którym oddychamy. To co nadaje postać ruchom człowieka, co formuje jego kroki, jego pracę, jego ręce i nogi, zapewne jego oddech nawet.

Vincenz powtarza za Wincentym Polem, że krajobraz w połączeniu z języ­kiem i świadomością jest o wiele trwalszą podstawą odrębności niż rasa. Nie jest zresztą w swoich mniemaniach odosobniony. Myślę, że z wolna z ułamkowych analiz i szkiców nad pisarstwem Vincenza, Stempowskiego, Zygmunta Haupta, częściowo Kazimierza Wierzyńskiego — pisarzy pocho­dzących z Wierchowiny lub pobliskiego Podola, wyłania się kierunek, który moglibyśmy określić jako geohumanizm — termin użyty przez Konstantego Jeleńskiego przy analizie twórczości Kazimierza Wierzyńskiego. Wystarczy tu wspomnieć słowa Jerzego Stempowskiego: „Kto wymyślił, że najważniejszą więzią łączącą ludzi jest wspólna mowa lub biorąc ściślej wspólny elemen­tarz, z którego młodzi uczą się języka urzędowego i wyjałowionego należycie z wyrazów obcych, wspomnień historycznych i mdłego jak postna zupa. Czym jest więź wspólnego języka wobec więzi wynikłej z wspólnie znanej tajemnicy Ziemi. Wspólność mowy nie zapobiega wojnom cywilnym. Ile natomiast potrzeba gwałtów i nieprawości, aby wywołać krótkotrwałą chociażby wojnę między mieszkańcami tej samej gminy”.

1.Stanisław Yincenz: Na wysokiej połoninie. Barwinkowy wianek. Warszawa 1983, s. 37.
2. Izrael ben Eliazer, Baal-Szem-Tow (Mistrz Dobrego Imienia), zwany także w skrócie
3. Vincenz, op.cit., Prawda stamwieku. Warszawa 1980, s. 247.

Udostępnij