Jako cholerę wygnali ze Zakopanego

Dla tych, którzy skazani są na przymusowe siedzenie w domach i nie bardzo wiedzą co zrobić z czasem, postanowiliśmy zamieścić na karpackich kilka artykułów publikowanych wcześniej na łamach naszego Almanachu. Na początek mały, a ucieszny drobiazg, jak najbardziej na czasie, z ostatniego, 57 tomu.

Gadka góralska

Pytacie sie panie, jako to beło z onom cholerom, co tu do, nas zwlekła sie ze Śpisa, bedzie temu cosi ze trzydzieści roków abo i wiency? Dyć to mi opowiedał stary Wala, bo beł przi tem, jak jom pon Ałubiński*) hań prasneli dołu z Leliowego do Wierchcichy doliny na liptoską stronę.
Ano beło to tak. Drzewiej, kie jesce tyło państwa nie jeździło do Zakopanego, przijechoł jak raz Iate pon Ałubiński z Warsiawy i siedział u ksiendza Stolarczyka kole nowotarskij drogi. A że to beł fajny cłek i do gór barz ciekaw, zaraz se dobrał Szymka Tatara, Wojtka Roja a i Sabałę i Maćka Sieczke i Wojtka Ślimaka i Jendrka Wale starego. Furt z nimi na wirchy chodzował…
Rozpalili se bywało watrę ka przi stawku, abo w kosówce na przełonczce… warzyli herbe i ukwalowali raze o różnych różnościach, a Sabała grał na gęślikach to na zbójeckom nute, to na orawskom, to na chochołoskom, bo pon Ałubiński straśnie się w tyk nasyk góralskik nutach zalubieli… a pote dali knajali w turnie i na wirch. I tak se chodzili, jak ino piknie beło, a kie sie zagajdało, to wracali dobrze piknie do wsi i siedzieli se wraz na ganecku, abo pon Ałubiński grali se z ksiendze w karty, pokiel sie nie rozgajdało, że ino znowu w góry hybać warciućko.
Akuratnie wte przywlekły zidy cholere z Wengier… a to, jak gwarzyli starzy ludzie, beło se takie stare wrodne babsko, ale ji nik nie widzioł, bo ino po ćmie łaziła i do chałup zazirała. A kie ino duchneła do wnuka do świetlice, to ci zaraz cłeka chyciła taka chorość, co go do cna wyonacyło na jednom i na drugom stronę, a poniektury to i całkie sie na tamten świat wykopyrtnon.
Zaraz słychno w Groniu umarła stara Wójciaczka… w Poroninie cosi ze trzi baby, a i tu w Zakopane zmarło sie staremu Krzysiowi z pod Gubałówki i Jaśkowi od Walczaka, choć młody parobek beł… i Rojowej Zoście na Zyczańskim… a i dziecisków to kielo telo wygineno. U samych Jarząbków dwoje takich, co już owce pasały.
Pon Ałubiński, jako że uczony doktor beł, a i pon śwarny a ludzki cłek, chodzieł po chałupach, kie ino kogo chyciło i sam liki dawał i smarował, a poniekturego to wej całkie do życia wykrzysił. Ino mu sie kotwiło, że tyj cholery na oczy swoje ni móg wypatrzyć.— Zje Jędrek — gwarzył — żeby ja jom ino kany dopad, toby jom tak durknon w kufę, coby doroz spadła na ziem i wiency ludzi nie trapiła.

Tytus Chałubiński z przewodnikami i przyjaciółmi. Siedzą od lewej: Józef Śliwa, Wojciech Roj,
Maciej Sieczka, stoją: Szymon Tatar starszy, Józef Sieczka i Jan Alfons Surzycki, ok. 1875 r.,
ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem

A beło to na Matkę Boske w sierpniu. Pogoda sie zrobieła fajna, tak i pon Ałubiński ni móg w izbie usiedzieć. Zebrali sie i poszli w turnie. Idom se, idom… Sabała gra, Wojtek Roj przyśpiwuje, a Sieczka to ino do razu jaki śpas powi, co się wsziscy musom śmiać. Szli se tak śpiwajency, aże doszli do Leliowej przełenczy.
— Ano chłopcy — gwarzy pon Ałubiński — rozpalimy watrę i bedziemy se popatrować stela na wengierskom stronę.
A słonko prawie zachodziło za Osobitom. Noc sie widziało bendzie ciepła, miesionczek już zaczon wyłazić nad Kozim Wirchem. Piknie beło.
— Wicie chłopcy, zanocujemy tu na kosówce — ukwalujom pon Ałubiński.
Ano co sie nie zrobieło… watrę rozpalili wielgom… herby nawarzyli, pojedli se kondecek i leżom a gwarzom ze sobom. Już sie i nocka zrobieła, ale widna.
Aż tu z za buli wyłazi jakiesi babsko stare i wali prosto ku watrze. Zje kiz ta djabeł śwenda sie teraz po graniak? Przylazło bliży… patrzom a to ci wereda niby jak nase baby a niby jak luptackie… obdarte, zemby ji kłapiom jak sobace… spodnicysko potargane, kosulisko ino łata na łacie… a ślipia to takie kasi wpadniente do łba, jak u umrzika. Skocyły chłopy ku nij a pon Ałubiński ino wstał i jak sie na niom nie poźry, jak to on temi swojemi oczami pozieroł, że sie widziało co do cna przewierci cłeka i jak nie huknie:
— Pąkcie sie od nij, bo bendzie nieszczęście…
Chłopy stanęły, bo choć ta niejeden i z luptakiem ponie ktury raz sie spotkał na grani i różne dziwy bywało widział w turniak, to ik to babsko jakosi dojeno… ano i strach ik wzion… A i babsko stanęło proci nim, ino zipie i zipie, a zembskami kłapie, a jajcy i biadka, bo jom zmordowało wyłażenie tele dole w góre na przełonczke. Zwycajnie babsko turni nie zwycajne, a i stare… może miało sto roków: abo i wiency.
— Dejcie mi kapecke wina — jajcy.
Jużci Szymkowi Tatarowi żal sie zrobieło weredy i łap za śklanke. Kce ji dać. Ale pon Ałubiński kwilę se wymiarkował w głowie i woła na Szymka:
— Dej no Szymek śklanke, to ja ji tu dolejem takik kropli, co jom skrzepi do razu.
Wyjon se pon Ałubiński z tórbki takom malućkom flasecke, odetkał piknie korecek, popatrzył pod światło do watry, naloł do śklanki, inoze pół, może wiency i każe Szymkowi dolać wina do pełności…
— Naści stara… chlipaj, kieś tako niemrawo…
Ano i co sie nie. zrobieło… babsko duchem- wychlało syćko, ino sie otrzensło i zembami o śklanke zazbyrczało. Do cna wypiło. A tu jak sie nie wykopyrtnie, jak jom nie zacnie siepać a prasskać po trawie. Stocyło sie jak oscypek na upłazek, a z upłazka po ubocy prec ku Wierchcichy… Nie zatrzymało sie aze przi pieszych smreckach nad potokie. A kości to w nij tak zbyrcały, jakby fto worek z kościskami dołu prasnon na piargi. Miesionczek prawie wyseł cały, to i widno beło hań aż na liptoską stronę. Chłopy sistkie hipneły na sam krajusek przełonchi i pozierajom.
— Cie jom, tera to już ze trzi dni nie siednie, tak jom godnie zonacyło haniok… — gwarzom.
— Kaj ta, widzicie Maciek, co sie już zbiro, a na nogi staje.
— Ale ci jom wino skrzepiło, co tak wartko durkała dołu.
A pon Ałubiński ino se stoi za nimi, podpar sie ciupagom i śmieje sie.
— Wicie chłopcy, co to beło?… to cholera beła. Prziszła ze Zakopanego hań tutok i zeby jom nie umordowało łażenie na góre, tobyśmy tu wsziscy beli do razu skapieli, jakby ino na nas duchneła z gemby. Ale teraz to popamienta, co z nami nijaka robota. A drugi raz nie przylezie wereda na moje wino.
Ano widzicie, prawdę pedział wte pon Ałubiński, bo już ci sie ta beskurcyja ani w Zakopanem ani na całem Podhalu wiency nie pokazała, bo se wse bacy na to wino na Leliowem. Pozbierała se potłucone kościska i polazła prec aże za liptoskie góry gdziesi kajsi nad morze, do turków cy innych wrodniaków i tam ich pono dusi bez złość jesce wiency, jak przódzi. Ale do nas to już ji nie pilno hybać, jak jom pon Ałubiński naucyli wte rozumu na Leliowem.
Tak mi dokumentnie napedział Jendrek Wala, a prawdę musi gwarzył, bo przi tem beł i syćko na własne oczy widział. Haj!…

Spisał dr Antoni Langie

*) Dr. Chałubiński bawił po raz pierwszy w Zakopanem w lecie 1873 roku podczas panującej tam cholery, którą z całem poświęceniem tłumiąc, nie dopuścił, żeby większe przybrała rozmiary. (Przypisek autora).
Tytus Chałubiński bywał w Tatrach wcześniej, a w 1873 r. po raz pierwszy przebywał w Zakopanem dłużej. W tym roku postawił na Gubałówce żelazny krzyż odlany w Kuźnicach. Stoi on tam do dziś i powszechnie uważany jest za dziękczynienie za ustąpienie z Zakopanego cholery, choć naprawdę jest swoistą ekspiacją fundatora za jego dość skomplikowane relacje miłosne. (Przypisek redakcji Płaju)

Przedruk z: Głos Lekarzy. Organ lekarzy Galicji, Śląska i Bukowiny, nr 10, Lwów 15 maja 1905

Udostępnij