O dwudziestym drugim odpuście w Łopience

Minęło już trochę czasu od tego wydarzenia, ale ponieważ miło jest wracać do przyjemnych wspomnień pragnę podzielić się kilkoma refleksjami. Od czasu, kiedy ks. Piotr Bartnik zdecydował, żeby msza odpustowa obywała się przed cerkwią, bardzo ważna jest pogoda. W tym roku okazała się rewelacyjna. Nie dość, że nie padało i świeciło słońce, to nawet silne podmuchy wiatru były raczej orzeźwiające. Jeżeli dodać do tego złoto-czerwone barwy bieszczadzkiej jesieni, które wraz z kolorowymi straganami wokół cerkwi stwarzały oprawę uroczystości, to rzeczywiście nie ma na co narzekać – było po prostu pięknie.
Jednak najważniejsi są ludzie. Bez nich nie byłoby odpustu. Stałaby pusta cerkiew w pustej dolinie, a jednak przychodzą i przyjeżdżają chyba z całej Polski. A pielgrzymka piesza z Górzanki po raz 22-gi prowadzona przez księdza Piotra liczyła ponad 150 osób. I jeszcze pielgrzymka konna. Mam wrażenie, że ludzi jest coraz więcej i choć nie wiem ilu było w tym roku, to fakt, że obrazki odpustowe wydrukowane w ilości tysiąca sztuk rozeszły się w kilkanaście minut, o czymś świadczy. I to wszystko pomimo pandemii. Natomiast w pamięci pozostaje mi obraz tych wszystkich ludzi, którzy rozsiedli się na łączkach na przeciwko cerkwi i myślę, że podobnie to wyglądało przed wojną, ale myślę też, że jest w tym coś z biblijnego obrazu, kiedy Pan Jezus nauczał, a ludzie rozsiadali się wokół gromadami. Przedwojennym akcentem był także różaniec prowadzony w tym roku przez druhnę Agnieszkę Bernadzką i harcerzy z Przeworska. Po raz kolejny wybrzmiały w cerkwi pieśni i modlitwy ukraińskie i miało to swoją głęboką wymowę stanowiąc pomost pomiędzy tym co kiedyś, a tym co teraz. Ale jeszcze o Agnieszce. To niesamowite, że od 22 lat czuwa nad wystrojem cerkwi i własnoręcznie wykonuje oprawę plastyczną na odpust. W tym roku wszystko wskazywało na to, że nie będzie mogła przyjechać. Na szczęście udało się.

Kolejny raz nie zabrakło księży do sprawowania Eucharystii, było ich czterech. To zasługa księdza Piotra, który na długo przed odpustem zabiega o pomoc. Zawsze też zjawia się ktoś niezapowiedziany, tym razem był to ks. Tadeusz z Diecezji Tarnowskiej. Mszy odpustowej przewodniczył profesor KUL ojciec Oktawian Roman Jusiak. Zakończyło ją wystawienie najświętszego sakramentu i procesja eucharystyczna wokół cerkwi. Po mszy księża zasiedli jeszcze w cerkwi w konfesjonałach, aby spowiadać i trzeba przyznać, że jeszcze dobre pół godziny mieli ręce pełne roboty. Każdy kto chciał, mógł przystąpić do spowiedzi – w końcu jak odpust to odpust. Za to na zewnątrz kramy oferowały wszelkie atrakcje odpustowe od kapiszonów i cukrowej waty, do przewodników, map i książek historycznych, od kawy i ciastek, po szklane aniołki i ikony. Na scenie Agata Rymarowicz, która w trakcie mszy prowadziła śpiewy liturgiczne, dała krótki koncert swoich piosenek. Kiedy już wszyscy wracali do domu ktoś podszedł do mnie i pogratulował tak profesjonalnie przygotowanego odpustu. To dobrze, że tak to wygląda z zewnątrz. Dla mnie to zawsze wielka mobilizacja i improwizacja. Myślę, że dlatego jest pięknie, bo za każdym razem jest inaczej. Dla mnie ważne, że to nie jest sztampa. Że odpust żyje, że ma swoje wzloty i upadki, niedociągnięcia, ale i sukcesy, na które trzeba ciężko zapracować. Dziękuję wszystkim za obecność, a szczególnie tym którzy pomagali w organizacji odpustu, przyjaciołom i nieznajomym, instytucjom: Nadleśnictwu Baligród, Straży Leśnej, Policji, Gminie Solina i poszczególnym osobom: Dorocie, Magdzie, Grześkowi, Krzyśkowi, Krzysztofowi, Darkowi , Beacie, Ani, Ani, Joli, Markowi, Wieśkowi, Andrzejowi, Agnieszce, Anicie, Pawłowi, Januszowi, Mariannie, Łukaszowi. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam za rok.

Zbyszek Kaszuba

Wszystkie fotografie Zbigniewa Kozickiego.

Udostępnij